[przeczytane] Szostak hurtem
2012-03-06 14:36:53 - woy
powinienem otagować to [przeczytanymi], ale w sumie to też recenzja,
choć nie stricte jednej książki dotyczy, a tzw. dorobku. Ale niech
będzie.
Do prozy Wita Szostaka byłem namawiany dość intensywnie przez chyba dwa
lata. Że biorąc pod uwagę moje preferencje literackie powinienem się
zachwycić. Jakoś nie mogłem się zdecydować, a gdy w końcu mnie złamano,
wydawało się, że instynkt mnie nie zawiódł - przeczytane w pierwszej
kolejności Ględźby Ropucha i Poszarpane granie nie trafiły mi do
przekonania, wydały się sztuczne i toporne, do tego fabularnie
nienadzwyczajne. Myślałem, że na tym się moja przygoda z krakowskim
pisarzem zakończy, gdy trochę przypadkiem, a trochę na zasadzie
ostatniej szansy przytrafiły mi się Oberki do końca świata. Przyznam,
że nieco mnie przytkało. To była jedna z najlepszych książek, jakie
ostatnimi laty wpadły mi w ręce. Powieść grająca, powieść nie o muzyce,
lecz będąca muzyką samą, napisana pięknie, śpiewnie i magicznie, aż
chciało się ją ciągnąć i ciągnąć bez końca i żal było, gdy ów koniec
jednak nastąpił.
Potem ukazały się Chochoły, koło których chodziłem chyba z rok.
Chochoły z jednej strony kusiły obietnicą dobrej prozy, zapowiedzianej
w Oberkach, z drugiej - hamowało mnie wspomnienie nieudanej przygody z
ich poprzednikami. W końcu jednak trafiłem na okazję u wydawcy i nabyłem
je w pakiecie z nową powieścią, pt. Dumanowski. Zakup udany był, jak
się okazało , połowicznie.
Chochoły to wielka rzecz. Kontynuacja - fabularna, ale też
klimatyczna - Oberków, a jednak całkiem inna, gęsta, poetycka, pełna
nastroju bliskiego magii, umowna w formie, nostalgiczna i gloryfikująca
tradycję w treści. Trudna do opisania, trudna do zrecenzowania, bo
niemal każdy, z kim o niej rozmawiam, widzi w niej co innego i co innego
go w niej zachwyca. A zachwyca niemal wszystkich. I nawet daruje się
autorowi pewne słabości i nierówności tekstu, a wydawcy (choć z bólem)
dramatyczne faule redakcyjno-korektorskie. Wielkość Chochołów
wszystkie te słabości przykrywa.
Po takiej uczcie z zapałem zabrałem się więc za najnowsze dziecko
Szostaka, czyli za Dumanowskiego. A mogłem tego nie robić.
Dumanowski Chochołów nie jest nawet cieniem. To taki żart - quasi
popularnonaukowa rozprawa, niby biografia, wymyślonego bohatera
narodowego, Józafata Dumanowskiego, osadzona w alternatywnej historii
Krakowa. Pomysł może niezły, lecz niestety wykonanie udane średnio. Nie
wciąga, nie pasjonuje, nawet nie wywołuje uśmiechu, choć chyba powinna.
Może to wina konfrontacji z genialnymi Chochołami, które przeczytałem
tuż przedtem, może samej koncepcji, może zbytniego zaufania autora swemu
talentowi i profesjonalizmowi - nie wiem. Kuleje Dumanowski i
fabularnie, i warsztatowo, a swoje dokłada wydawnictwo Lampa i Iskra
Boża, doktrynalnie chyba odpuszczając sobie robotę redaktora.
Mam więc z Szostakiem problem: nie wiem, czy on geniusz, czy średniak,
bo zależnie od dzieła daje się kwalifikować i tu, i tu. Myślę jednak, że
średniak takich perełek, jak Oberki i Chochoły nawet przypadkiem by
nie spłodził. Więc może to pisarz, który pisać dużo nie powinien, a
czekać raczej na prawdziwe natchnienie? Bo jak wyławiać z jego
twórczości dzieła znakomite, nie będąc zmuszonym do brnięcia przez
przeciętność? No ba, marzy mi się świat idealny. Czyli twórczość
Szostaka pozostanie chyba terenem eksploracji czytelniczej niepewnym i
ryzykownym, i tacy jak ja zwolennicy odkrywania klejnotów wśród nowości
skazani będą na przebieranie wśród zwykłych kamieni, by niekiedy trafić
na diament. Ale może warto?
--
woy
(pisz do mnie tu: tinyurl.com/6mym8 )
- Nie każdy pawian może szefa podrapać -
Re: [przeczytane] Szostak hurtem
2012-03-06 15:15:50 - AJK
> Chochoły to wielka rzecz. Kontynuacja - fabularna, ale też
> klimatyczna - Oberków, a jednak całkiem inna, gęsta, poetycka,
> pełna nastroju bliskiego magii, umowna w formie, nostalgiczna i
> gloryfikująca tradycję w treści. Trudna do opisania, trudna do
> zrecenzowania, bo niemal każdy, z kim o niej rozmawiam, widzi w niej
> co innego i co innego go w niej zachwyca. A zachwyca niemal
> wszystkich. I nawet daruje się autorowi pewne słabości i nierówności
> tekstu, a wydawcy (choć z bólem) dramatyczne faule
> redakcyjno-korektorskie. Wielkość Chochołów wszystkie te słabości
> przykrywa.
Tu się wtrącę. Bo albowiem jednakowoż Chochoły mnie ujęły i porwały i
trzymały do samego końca, o tyle nie mogę Szostakowi darować końcowego
odlotu, skrzyżowania rzeczywistości, wojny końca Krakowa i tradycyjnie
młodej-polskiej-kuźwa-oniryczności. Już się cieszyłem na porządną
powieść, normalną, bez nadmiernego szaleństwa, to nie - musiał się
wybrać w krainę snów, fantazji i czego tam, kuźwa, jeszcze.
Przy czym oddaję mu, co jego - kiedy się już wybrał, to z rozmachem, ale
i z klasą, i książka nadal trzymała mnie mocno.
> Po takiej uczcie z zapałem zabrałem się więc za najnowsze dziecko
> Szostaka, czyli za Dumanowskiego. A mogłem tego nie robić.
> Dumanowski Chochołów nie jest nawet cieniem. To taki żart - quasi
> popularnonaukowa rozprawa, niby biografia, wymyślonego bohatera
> narodowego, Józafata Dumanowskiego, osadzona w alternatywnej historii
> Krakowa. Pomysł może niezły, lecz niestety wykonanie udane średnio.
> Nie wciąga, nie pasjonuje, nawet nie wywołuje uśmiechu, choć chyba
> powinna. Może to wina konfrontacji z genialnymi Chochołami, które
> przeczytałem tuż przedtem, może samej koncepcji, może zbytniego
> zaufania autora swemu talentowi i profesjonalizmowi - nie wiem.
> Kuleje Dumanowski i fabularnie, i warsztatowo, a swoje dokłada
> wydawnictwo Lampa i Iskra Boża, doktrynalnie chyba odpuszczając
> sobie robotę redaktora.
Oszczędnościowo - tną koszty, gdzie mogą i gdzie się da. Książki to i
tak nic - czytanie samej Lampy to jest dopiero jazda. Kiedyś w
przypływie szaleństwa postanowiłem zrobić na kupionym numerze korektę (z
zamiarem zawstydzającego redakcję wysłania). Po dziesięciu stronach się
poddałem - brakło mi marginesów, sił i czasu. Nawet szaleństwo nie
wytrzymało :-)
Oberki i Dumanowskiego dopisałem do trzeciego tomu listy Do
przeczytania.
--
AJK
Re: [przeczytane] Szostak hurtem
2012-03-06 15:25:58 - Jan Rudziński
AJK pisze:
[...]
>
> Oberki i Dumanowskiego dopisałem do trzeciego tomu listy Do
> przeczytania.
>
W NF-WS były obszerne fragmenty Dumanowskiego na zachęte.
Mickiewicz pojedynkujący się Słowackim, a potem epatujący publikę dziurą
w przestrzelonej na wylot dłoni...
Pióro tamtędy przeciągał!
--
Pozdrowienia
Janek (sygnaturka zastępcza)
Re: [przeczytane] Szostak hurtem
2012-03-06 15:30:49 - AJK
> [...]
>>
>> Oberki i Dumanowskiego dopisałem do trzeciego tomu listy Do
>> przeczytania.
>>
>
> W NF-WS były obszerne fragmenty Dumanowskiego na zachęte.
> Mickiewicz pojedynkujący się Słowackim, a potem epatujący publikę
> dziurą
O fuj....
> w przestrzelonej na wylot dłoni...
Uffff!
> Pióro tamtędy przeciągał!
Ty weź mnie nie ostraszaj, co? :-)
--
AJK
Re: [przeczytane] Szostak hurtem
2012-03-06 15:33:46 - woy
gaworzy:
>
> Tu się wtrącę. Bo albowiem jednakowoż Chochoły mnie ujęły i porwały
> i trzymały do samego końca, o tyle nie mogę Szostakowi darować
> końcowego odlotu, skrzyżowania rzeczywistości, wojny końca Krakowa
> i tradycyjnie młodej-polskiej-kuźwa-oniryczności. Już się cieszyłem
> na porządną powieść, normalną, bez nadmiernego szaleństwa, to nie -
> musiał się wybrać w krainę snów, fantazji i czego tam, kuźwa, jeszcze.
A wiesz, że miałem podobnie, i nie tylko w końcówce. Cała koncepcja
wenecka była IMO trochę przegięta. Mogło to pozostać w Krakowie
zbliżonym do normalnego, nic by przez to fabule nie ubyło, a wręcz
przeciwnie. Sam Kraków ma w sobie wystarczająco dużo magii, po co go
kanałami ulepszać. Zwłaszcza że do niczego to potrzebne nie było,
wodotrysk taki.
>
> Oberki i Dumanowskiego dopisałem do trzeciego tomu listy Do
> przeczytania.
Przy czym Oberki trzeba, a Dumanowskiego można.
--
woy
(pisz do mnie tu: tinyurl.com/6mym8 )
- Nie każdy pawian może szefa podrapać -
Piętnuję tłumoctwo Re: [przeczytane] Szostak hurtem
2012-03-06 16:11:24 - Tomasz Radko
> Oszczędnościowo - tną koszty, gdzie mogą i gdzie się da. Książki to i
> tak nic - czytanie samej Lampy to jest dopiero jazda. Kiedyś w
> przypływie szaleństwa postanowiłem zrobić na kupionym numerze korektę (z
> zamiarem zawstydzającego redakcję wysłania). Po dziesięciu stronach się
> poddałem - brakło mi marginesów, sił i czasu. Nawet szaleństwo nie
> wytrzymało :-)
Korekta, jakieś tam niszowe czasopisemko, pfi.
Biorę do ręki grubaśną (600+ stron) książkę (Miasto niepokoju Dennisa
Lehane'a) poważnego wydawnictwa (Prószyński). Książka w jakimś tam
stopniu dotyczy baseballa. Pierwszym nazwiskiem, które pojawia się w jej
treści, jest Babe Ruth. Tłumoczyła pani Maciejka Mazan, która nie
potrafiłaby odróznić kija od piłki, no ale to jestem w stanie wybaczyć.
Jedyną w Polsce osobą zdolną przetłumaczyć tekst o baseballu czy
footballu amerykańskim jestem ja, a ponieważ wydawnictwa o tym nie
wiedzą, nie oczekuję poprawnego tłumaczenia kwestyj związanych z tymi
sportami. No ale est modus in rebus!
Pierwszy akapit ksiązki. Drugie i trzecie zdanie. Podzielono je
[rozgrywki World Series, czyli finał ligi baseballu] na dwa mecze
domowe. Pierwsze trzy odbyły się na boisku Chicago Cubs, a cztery
następne w Bostonie.
Zdaję sobie sprawę, że matematyka w szkołach jest na bardzo niskim
poziomie, do siedmiu to można chyba na palcach policzyć. Ja nawet wiem,
co Dennis Lehane napisał, potrafię to zrekonstruować, ale oczekiwłbym,
że wspólny wysiłek tłumoczki, kurektorki (brawa dla pani Marioli
Będkowskiej), reduktorki (Ewa Witan) i reduktorki prowadzoncyj serję
(Renata Smolińska - czyżby dochodził do głosu mój wewnęrzny męski
szowinistyczny knur?), zwolni mnie od obowiązku domyślania się.
Strona trzecia:
Dostajemy 60% od biletów z pierwszych czterech bramek. Znowu: jest to
kalka pozwalająca mi odgadnąć, o co biega (gate to nie tylko liczba
pojedyncza od Billa Gatesa, ale również The total paid attendance or
admission receipts at a public event. W polskim słowo bramka tego
znaczenia nie obejmuje, stąd i bieda), ale wyraźnie widać, że tłumoczka
nie wiedziała, co tłumaczy. A wydawać by się mogło, że można od niej
wymagać zrozumienia opracowywanego tekstu, prawda?
Dalej jest jeszcze weselej. Np. ogłaszam konkurs, co tak naprawdę było
napisane w zdaniu, które p.Mazan(-ówna? -owa?) raczyła prztłumoczyć tak:
Piłka poszybowała prosto w błękitne niebo jak kaczka, która postanowiła
popłynąć do tyłu.
Ja - wiem. Ale nie wymyśliłem. Musiałem sięgnąć do oryginału. Jeżeli
ktoś odgadnie, to, cytując klasyka, You're a better man than I am (w
wersji p.MM brzmiałoby to prawdopodobnie - Zakładasz się dużo częściej
niż ja).
Wcale się nie sadyszczę. Przedstawione kfiatki pochodzą z pierwszych
sześciu (!) stron, i nie są jedynymi okropieństwami z tego fragmentu.
Jedynie najbardziej widowiskowymi.
A najstraszniejsze jest to, że p.MM jest uznaną profesjonalistką mającą
w dorobku kilkadziesiąt przekładów. No żesz.
Nie ma ktoś znajomych w wydawnictwie, które poszukiwałoby tłumacza z
angielskiego? Poważnie pytam. Co prawda nie znam za dobrze tego języka,
ale jak czegoś nie rozumiem, to tak długo szukam, aż zrozumiem.
Amatorszczyzna, wiem.
Re: Piętnuję tłumoctwo Re: [przeczytane] Szostak hurte...
2012-03-07 15:20:18 - AJK
>> Oszczędnościowo - tną koszty, gdzie mogą i gdzie się da. Książki to i
>> tak nic - czytanie samej Lampy to jest dopiero jazda. Kiedyś w
>> przypływie szaleństwa postanowiłem zrobić na kupionym numerze korektę (z
>> zamiarem zawstydzającego redakcję wysłania). Po dziesięciu stronach się
>> poddałem - brakło mi marginesów, sił i czasu. Nawet szaleństwo nie
>> wytrzymało :-)
>
> Korekta, jakieś tam niszowe czasopisemko, pfi.
>
> Biorę do ręki grubaśną (600+ stron) książkę (Miasto niepokoju
> Dennisa Lehane'a) poważnego wydawnictwa (Prószyński). Książka w
> jakimś tam stopniu dotyczy baseballa. Pierwszym nazwiskiem, które
> pojawia się w jej treści, jest Babe Ruth. Tłumoczyła pani Maciejka
> Mazan, która nie potrafiłaby odróznić kija od piłki, no ale to jestem
> w stanie wybaczyć. Jedyną w Polsce osobą zdolną przetłumaczyć tekst o
> baseballu czy footballu amerykańskim jestem ja,
Ciekawe, ile jest w Polsce osob zdolnych przeczytać tekast o baseballu?
I dlaczego obie mieszkają w Krakowie? :-)
Nie, nie o mnie chodzi.
> Pierwszy akapit ksiązki. Drugie i trzecie zdanie. Podzielono je
> [rozgrywki World Series, czyli finał ligi baseballu] na dwa mecze
> domowe. Pierwsze trzy odbyły się na boisku Chicago Cubs, a cztery
> następne w Bostonie.
- ŻEEE COOO? - zapytała Maszyna, pokładając się ze śmiechu.
> Dalej jest jeszcze weselej. Np. ogłaszam konkurs, co tak naprawdę było
> napisane w zdaniu, które p.Mazan(-ówna? -owa?) raczyła prztłumoczyć
> tak: Piłka poszybowała prosto w błękitne niebo jak kaczka, która
> postanowiła popłynąć do tyłu.
>
> Ja - wiem. Ale nie wymyśliłem. Musiałem sięgnąć do oryginału. Jeżeli
> ktoś odgadnie, to, cytując klasyka, You're a better man than I am
> (w wersji p.MM brzmiałoby to prawdopodobnie - Zakładasz się dużo
> częściej niż ja).
Się domyślam, ale potrzebowałbym kontekstu, bo moje domysły nie zgadzają
się z baseballową rzeczywistością, więc pewnie źle sprawdziłem, albo źle
się domyślam.
> A najstraszniejsze jest to, że p.MM jest uznaną profesjonalistką
> mającą w dorobku kilkadziesiąt przekładów.
Ale przez kogo uznaną? Bo to, że mam ileś tam przekladów jeszcze z niej
uznanej profesjonalistki nie czyni. Nie musi być uznana, wystarczy, że
jest szybka i tania.
A poza tymi wtopami w tłumaczeniu, jak książka?
--
AJK
Re: Piętnuję tłumoctwo Re: [przeczytane] Szostak hurte...
2012-03-07 15:39:23 - Michal Jankowski
>> Pierwszy akapit ksiązki. Drugie i trzecie zdanie. Podzielono je
>> [rozgrywki World Series, czyli finał ligi baseballu] na dwa mecze
>> domowe. Pierwsze trzy odbyły się na boisku Chicago Cubs, a cztery
>> następne w Bostonie.
>
> - ŻEEE COOO? - zapytała Maszyna, pokładając się ze śmiechu.
No bo jeśli w dwóch sąsiednich zdaniach się tłumaczy stand i game
na mecz, to takie są skutki.
Jest jakaś polska terminologia bejzbolowa?
>> Dalej jest jeszcze weselej. Np. ogłaszam konkurs, co tak naprawdę było
>> napisane w zdaniu, które p.Mazan(-ówna? -owa?) raczyła prztłumoczyć
>> tak: Piłka poszybowała prosto w błękitne niebo jak kaczka, która
>> postanowiła popłynąć do tyłu.
>>
>> Ja - wiem. Ale nie wymyśliłem. Musiałem sięgnąć do oryginału. Jeżeli
>> ktoś odgadnie, to, cytując klasyka, You're a better man than I am
>> (w wersji p.MM brzmiałoby to prawdopodobnie - Zakładasz się dużo
>> częściej niż ja).
>
> Się domyślam, ale potrzebowałbym kontekstu, bo moje domysły nie zgadzają
> się z baseballową rzeczywistością, więc pewnie źle sprawdziłem, albo źle
> się domyślam.
Co najmniej jedno kluczowe słowo jest imho w życiu nie do odgadnięcia.
MJ
Re: Piętnuję tłumoctwo Re: [przeczytane] Szostak hurte...
2012-03-07 15:55:41 - Tomasz Radko
> AJK
>
>>> Pierwszy akapit ksiązki. Drugie i trzecie zdanie. Podzielono je
>>> [rozgrywki World Series, czyli finał ligi baseballu] na dwa mecze
>>> domowe. Pierwsze trzy odbyły się na boisku Chicago Cubs, a cztery
>>> następne w Bostonie.
>>
>> - ŻEEE COOO? - zapytała Maszyna, pokładając się ze śmiechu.
>
> No bo jeśli w dwóch sąsiednich zdaniach się tłumaczy stand i game
> na mecz, to takie są skutki.
>
> Jest jakaś polska terminologia bejzbolowa?
Jest, ale w tym przypadku narzucało się po prostu przetłumaczyć na dwie
części, ewentualnie dwie serie domowe, jakoś tak.
>>> Dalej jest jeszcze weselej. Np. ogłaszam konkurs, co tak naprawdę było
>>> napisane w zdaniu, które p.Mazan(-ówna? -owa?) raczyła prztłumoczyć
>>> tak: Piłka poszybowała prosto w błękitne niebo jak kaczka, która
>>> postanowiła popłynąć do tyłu.
>>>
>>> Ja - wiem. Ale nie wymyśliłem. Musiałem sięgnąć do oryginału. Jeżeli
>>> ktoś odgadnie, to, cytując klasyka, You're a better man than I am
>>> (w wersji p.MM brzmiałoby to prawdopodobnie - Zakładasz się dużo
>>> częściej niż ja).
>>
>> Się domyślam, ale potrzebowałbym kontekstu, bo moje domysły nie zgadzają
>> się z baseballową rzeczywistością, więc pewnie źle sprawdziłem, albo źle
>> się domyślam.
>
> Co najmniej jedno kluczowe słowo jest imho w życiu nie do odgadnięcia.
Zacodzę w głowę, czy w tym przypadku poszło o niezrozumienie oryginału,
czy też o wyjątkowo pokraczną metaforę w języku polskim.
Re: Piętnuję tłumoctwo Re: [przeczytane] Szostak hurte...
2012-03-07 15:52:20 - Tomasz Radko
>> Dalej jest jeszcze weselej. Np. ogłaszam konkurs, co tak naprawdę było
>> napisane w zdaniu, które p.Mazan(-ówna? -owa?) raczyła prztłumoczyć
>> tak: Piłka poszybowała prosto w błękitne niebo jak kaczka, która
>> postanowiła popłynąć do tyłu.
>>
>> Ja - wiem. Ale nie wymyśliłem. Musiałem sięgnąć do oryginału. Jeżeli
>> ktoś odgadnie, to, cytując klasyka, You're a better man than I am
>> (w wersji p.MM brzmiałoby to prawdopodobnie - Zakładasz się dużo
>> częściej niż ja).
>
> Się domyślam, ale potrzebowałbym kontekstu, bo moje domysły nie zgadzają
> się z baseballową rzeczywistością, więc pewnie źle sprawdziłem, albo źle
> się domyślam.
Tu nie chodzi o baseball, tylko obrazową metaforę. W oryginale było
jeszcze lazy, ale słówka leniwie w opis wzbicia się piłki nie udało
się wmontować, bo to cinszko jezd. Jeżeli problemem jest baseball,
zamień wybicie piłki na, powiedzmy, wykop bramkarza piłki kopanej.
>> A najstraszniejsze jest to, że p.MM jest uznaną profesjonalistką
>> mającą w dorobku kilkadziesiąt przekładów.
>
> Ale przez kogo uznaną?
Znalazłem w sieci pozytywne opinie.
> A poza tymi wtopami w tłumaczeniu, jak książka?
Nie wiem. Załamany pierwszymi stronami odłożyłem na kupkę. Być może
zrezygnuję z czytania, kupię kundelka i przeczytam w oryginale.
Przypuszczam, że dobra, bo ciekawy okres historyczny, ciekawy temat
(strajk bostońskiej policji), niezły autor. Czytałem ze dwie powieści
Lehane'a, i powyżej progu czytalności. Żadne arcydzieła, zeby była jasność.
Re: [przeczytane] Szostak hurtem
2012-03-06 15:20:47 - Igor
> Mam więc z Szostakiem problem: nie wiem, czy on geniusz, czy średniak,
> bo zależnie od dzieła daje się kwalifikować i tu, i tu. Myślę jednak, że
> średniak takich perełek, jak Oberki i Chochoły nawet przypadkiem by
> nie spłodził.
Zastanawiam się, czy to nie jest bardziej w oku patrzącego i to do tego
stopnia, że jeden czytelnik może mieć skrajne opinie o tej samej książce
w zależności od chwili (nastroju, stanu umysłu, whatever).
Przeczytałem tuż po premierze Wichry Smoczogór i jakbym oberwał czymś
ciężkim w łeb. Nawet nie pamiętam kiedy poprzednio jakaś książka zrobiła
na mnie takie wrażenie, chyba w ubiegłym wieku. Przez kilka dni nie
zaczynałem następnej książki, bo wolałem nadal myśleć o tej. Debiut
stulecia, od razu dać autorowi wszystkie możliwe nagrody literackie
i zamknąć pod strażą, niech nie robi nic innego tylko pisze dalej.
A potem przeczytałem Poszarpane granie, fragmenty Oberków,
jakieś opowiadania - i nic. Zero refleksji, zero wrażeń.
Albo ta formuła się wyczerpała po jednej niedużej powieści, albo
nie trafiłem we właściwy moment. W to pierwsze nie bardzo wierzę
i kupuję kolejne książki Szostaka. Poczekają na lepsze okazje.
Może potrzebują jakiegoś wyciszenia i będą w sam raz na spokojny
urlop, o ile kiedykolwiek zdecyduję się na taki, albo dopiero
na emeryturę?
Igor
Re: [przeczytane] Szostak hurtem
2012-03-06 15:42:54 - woy
gaworzy:
> Tako rzecze woy:
>> Mam więc z Szostakiem problem: nie wiem, czy on geniusz, czy
>> średniak, bo zależnie od dzieła daje się kwalifikować i tu, i tu.
>> Myślę jednak, że średniak takich perełek, jak Oberki i Chochoły
>> nawet przypadkiem by nie spłodził.
>
> Zastanawiam się, czy to nie jest bardziej w oku patrzącego i to do
> tego stopnia, że jeden czytelnik może mieć skrajne opinie o tej samej
> książce w zależności od chwili (nastroju, stanu umysłu, whatever).
To być może, zwłaszcza przy takiej prozie, ktora odwołuje się do emocji
i ducha.
>
> Przeczytałem tuż po premierze Wichry Smoczogór i jakbym oberwał
> czymś ciężkim w łeb.
Tak mi to właśnie zachwalano. No to przeczytałem, a potem nadstawiałem
ten łeb, nadstawiałem - i nic :)
--
woy
(pisz do mnie tu: tinyurl.com/6mym8 )
- Nie każdy pawian może szefa podrapać -