Dlaczego w Polsce nie mamy tradycji produkowania horrorów?
Zbliża się Halloween więc stacje telewizyjne oraz platformy streamingowe wykorzystują „spooky season” i wprowadzają do oferty więcej filmów grozy, horrorów, slasherów itp. W Polsce poza kultową „Wilczycą” z 1983 roku nie mamy zbyt wielu filmów grozy, które wyznaczałyby kierunek rozwoju tego gatunku. Dlaczego tak się dzieje, czy nie lubimy bać się w kinie?
W ostatnich tygodniach nowe horrory wyrastają na platformach streamingowych niczym grzyby po deszczu. Pisaliśmy o najnowszym serialu Mike’a Flanagana, który powstał dla Netfliksa i o halloweenowej nowości Disney+ dla nastolatków. Recenzję „Zagłady domu Usherów” znajdziecie tutaj, a opinię na temat „Gęsiej skórki” Disney+ tutaj. Jako widzowie chętnie oglądamy produkcje amerykańskie, a wiele z nich także w Polsce zyskało miano kultowych.
Mimo to, horror w Polsce nigdy nie miał dobrej sławy. Okazuje się bowiem, że wzbudzał nieufność i niepokój społeczny. - Gdy współcześnie czyta się krytycznofilmowe teksty pisane w okresie Polski Ludowej, łatwo zauważyć dużą nieufność, z jaką ówcześni recenzenci i publicyści podchodzili do horrorów. Handlowanie w kinach „dreszczem grozy” uchodziło wówczas za coś głęboko niewłaściwego, a różne „dreszczowce” czy „wstrząsacze”, jak niekiedy pisano, stanowić miały symptom degeneracji kultury filmowej Zachodu. Uważano, że kino takie odwołuje się do niskich emocji i instynktów, bazując na najprymitywniejszych chwytach – wyjaśnia kulturoznawca, dr Robert Dudziński.
Polskie kino szukało okazji do tego, żeby obłaskawiać horror i dodawać mu szlachetnych rysów, co czasami wywoływało fenomenalny efekt końcowy, ale daleki od ram gatunkowych filmu grozy. Nie zawsze jednak chodzi o to, aby stworzyć dzieło wybitne. Wystarczy wspomnieć „Wilczycę” Marka Piestraka z 1983 roku, która mimo słabego scenariusza i nie najlepszej realizacji dzisiaj uchodzi za film kultowy i cieszy się dużym zainteresowaniem ze strony widzów.
- Strach, niepokój czy lęk uważano za uczucia niskie, niepasujące do wyobrażeń o „prawdziwej” sztuce filmowej. Ten strach przed strachem warunkował podejście zarówno krytyków, jak i twórców. Nic dziwnego, że w podobnych warunkach nie mogła rozwinąć się jakaś żywotna tradycja kina grozy. Gdy w latach 60. horror na Zachodzie przechodził gigantyczną rewolucję, w Polsce także powstawały filmy grozy. Rodzimi twórcy zawsze szukali jednak sposobu na uszlachetnienie gatunku – przeważnie były to więc filmy kostiumowe, często bazujące na nobliwym tekście literackim i zaznaczające swój dystans do samej konwencji. Czasem realizowano w ten sposób prawdziwe arcydzieła (jak „Rękopis znaleziony w Saragossie” Wojciecha Jerzego Hasa), a czasem filmy przynajmniej frapujące (jak „Upiór” Stanisława Lenartowicza). Nie był to jednak solidny fundament dla rozwoju gatunku – mówi dr Robert Dudziński.
Horrory powstające w latach 80., jak wspominana już „Wilczyca” czy „Medium” charakteryzują się oniryczną atmosferą, czerpaniem z estetyki snu, niedosłownym pokazywaniem rzeczywistości, malowaniem odrealnionych obrazów filmowych (jak np. bohater budzący się ze snu w koszu plażowym w Sopocie, nie pamiętając, w jaki sposób się tam znalazł, albo wilczyca jako wcielenie zmarłej, szukającej zemsty Maryny).
- Przykładem filmu, który zupełnie się nie zestarzał, jest „Medium” Jacka Koprowicza z 1985 roku. Dalej podczas oglądania da się odczuć gęsty klimat grozy, ale bez typowych dla dzisiejszego kina „jumpscare'ów”. Wrażenie robi też film, co prawda nie w pełni polski, bo produkcji zagranicznej, ale za to polskiego reżysera - Andrzeja Żuławskiego. Chodzi o „Opętanie”, które jest zarówno psychodeliczne, jak i surrealistyczne – w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl mówi reżyser, Piotr Nalazek.
Współczesne horrory, a częściej jednak slashery bawią się cechami gatunku, skupiając uwagę na dekoracjach, a nie na scenariuszu, który odgrywa drugorzędną rolę. Najlepszym tego przykładem jest obraz „W lesie dziś nie zaśnie nikt” w reżyserii Bartosza Kowalskiego. Film opowiada o grupie nastolatków uzależnionych od technologii, którzy wyruszają na obóz offline. Wędrówka po lasach bez dostępu do technologii przybiera nieoczekiwany obrót. Nastolatkowie muszą walczyć o własne życie z czymś, czego nie spotkali w najciemniejszych odmętach internetu. W obliczu śmierci mierzą się z paraliżującym strachem i obrzydzeniem, pozostając jednocześnie w pułapce bez wyjścia. - „W lesie dziś nie zaśnie nikt” to niestety niewykorzystana szansa, kopiująca wzorce z amerykańskich slasherów, ale nieudolnie. Dlatego nie uważam, aby tego typu filmy rozwijały polski horror. Zdecydowanie bardziej wolę „Córki dancingu”, czyli film, który bierze znane motywy, ale szuka własnej drogi i wprowadza do kina coś, czego nie widzieliśmy wcześniej – wyjaśnia reżyser.
W najbliższym czasie żadna ze stacji telewizyjnych nie planuje emisji filmu „Wilczyca” oraz „Medium”. Slasher „W lesie dziś nie zaśnie nikt” dostępny jest na platformie Netflix.
Dołącz do dyskusji: Dlaczego w Polsce nie mamy tradycji produkowania horrorów?