Zwolnienia w „Rzeczpospolitej” pospieszne i emocjonalne
Zwolnienia przeprowadzone w „Rzeczpospolitej” w związku z publikacją tekstu Cezarego Gmyza „Trotyl we wraku tupolewa” były pospieszane i emocjonalne - uważają dziennikarze pytani przez Wirtualnemedia.pl.
Jak już informowaliśmy, w tekście „Trotyl we wraku tupolewa”, który ukazał się 30 października br. w „Rzeczpospolitej” Cezary Gmyz napisał, że we wraku tupolewa, który rozbił się pod Smoleńskiem znaleziono ślady trotylu i nitrogliceryny. Prokuratura wojskowa zaprzeczyła jednak tym informacjom i poinformowała, że trwają w tej sprawie jeszcze ustalenia.
W poniedziałek 5 listopada br. po postępowaniu wyjaśniającym dotyczącym tekstu rada nadzorcza Presspubliki i jej właściciel Grzegorz Hajdarowicz zdecydowali o zwolnieniu redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej” Tomasza Wróblewskiego, Cezarego Gmyza, wicenaczelnego „Rz” Bartosza Marczuka i szefa działu krajowego Mariusza Staniszewskiego.
- Wyrzucenie dziennikarzy w trybie dyscyplinarnym, pospieszne i niepoprzedzone wnikliwym badaniem sprawy, uważam za błąd - nie mniej ważki i szkodliwy od ewentualnej ich przewiny - mówi Wirtualnemedia.pl Jakub Sufin, redaktor naczelny portalu tvn24.pl (Grupa TVN). - Prokuratura w pewnym zakresie potwierdziła fakty przedstawione w „Rz” protestując zdecydowanie przeciwko wyciąganiu jednoznacznych wniosków. Z konferencji prokuratury wynikało też jasno, że badania prowadzone przez prokuratorów i biegłych ciągle trwają. W tej sytuacji decyzje personalne mogą się niebawem okazać przedwczesne - dodaje.
Marek Kęskrawiec, redaktor naczelny „Dziennika Polskiego” (Polskapresse) zwraca uwagę, że jeśli faktycznie wicenaczelny Bartosz Marczuk przebywał w czasie publikacji feralnego tekstu na urlopie, to jego zwolnienie traktować można jajo formę zastosowania zbiorowej odpowiedzialności. - A to raczej nie mieści się w cywilizowanych standardach - tłumaczy Wirtualnemedia.pl naczelny „DP”.
- Co do innych decyzji personalnych, wydawca ma prawo je podejmować, choć w przypadku pana Hajdarowicza są one zazwyczaj bardzo gwałtowne i emocjonalne. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że przed publikacją nie informowano go o bombie, jaką wyprodukował redaktor Gmyz - mówi nam Kęskrawiec.
Jak podała rada nadzorcza Presspubliki w oświadczeniu, mimo wcześniejszych zapewnień Cezary Gmyz nie przedstawił jej żadnych żadnych oświadczeń od informatorów ani dokumentów potwierdzających informacje, które pojawiły się w artykule „Trotyl we wraku tupolewa”.
- Uważam, że naciskanie na własnych dziennikarzy, by ujawnili swoje źródła informacji członkom rady nadzorczej, było pozbawione podstaw prawnych. W świetle ustawy prawo prasowe art.15 ust.2 i następne, dziennikarz ma obowiązek chronić anonimowość swoich informatorów, jeśli sobie ją zastrzegają. Jedyną osobą, której dziennikarz może powierzyć tę wiedzę, jest redaktor naczelny, również zobowiązany do ochrony źródeł - tłumaczy nam Jakub Sufin.
Jeszcze ostrzej w tej kwestii wypowiada się Krzysztof Skowroński, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. - Działania podjęte przez radę nadzorczą i właściciela wydawnictwa „Presspublica” wobec Cezarego Gmyza uznajemy za naruszenie obowiązujących w wolnych i niezależnych mediach zasad postępowania wobec dziennikarzy śledczych. Próbę wymuszenia na autorze ujawnienia jego informatorów oraz szczegółów śledztwa uznajemy za niedopuszczalną - napisał Skowroński w oświadczeniu zarządu głównego SDP (więcej na ten temat).
Marek Kęskrawiec podkreśla, że nigdy by nie zatrudnił Cezarego Gmyza w swojej gazecie.
- To utalentowany autor, ale niestety skażony ideologiczno-politycznym podejściem do wielu tematów. Jeśli jakiś fragment rzeczywistości nie pasuje mu do założonej tezy, to tym gorzej dla rzeczywistości. To jest zresztą problem wielu dziennikarzy, i z lewa, i z prawa. Przynależność plemienna jest dla nich ważniejsza od prawdy - uważa naczelny „DP”.
Jakub Sufin sądzi, że konkluzje z całej sprawy są przygnębiające. - Najbardziej przykre, w mojej opinii, były wyrażane publicznie przez innych dziennikarzy wezwania pod adresem właścicieli „Rzeczpospolitej”, by wyrzucili z pracy autorów publikacji - mówi nam Sufin.
Na tą sytuację zwrócił też uwagę Wiktor Świetlik, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. - Fakt, że duża część kolegów i koleżanek dziennikarzy wydała medialny wyrok na Cezarego Gmyza bez weryfikacji faktów, a zarazem w sytuacji, w której bardzo poważne nieścisłości (także przy opisywaniu katastrofy smoleńskiej) zdarzały się i ich redakcjom, jest ponurym obrazem złej kondycji i stopnia upolitycznienia polskiego dziennikarstwa - napisał Świetlik w oświadczeniu (dowiedz się więcej).
- Polityczna polaryzacja przeniosła się do świata mediów wywierając niszczący wpływ. Jeśli tak dalej pójdzie, miejsce redakcji pełniących tradycyjnie pojmowaną misję publiczną zajmą wkrótce wyłącznie „siczowe kosze” tzw. mediów tożsamościowych, z których nikogo się nie wyrzuca za podkręcony tytuł lub brak „drugiej nogi”. A publiczność zamiast wiarygodnej informacji, będzie tam znajdowała potwierdzenie swoich przekonań, wiary lub niewiary w to, czy owo. W rezultacie opinia publiczna przestanie istnieć, zastąpiona przez rozemocjonowaną tłuszczę, albo dwie - podsumowuje Sufin.
Dołącz do dyskusji: Zwolnienia w „Rzeczpospolitej” pospieszne i emocjonalne